Ostatnie lato z uśmiechem Zosi

Ostatnie lato z uśmiechem Zosi

W jakiś podświadomy sposób chyba po prostu czułem, że jest to ostatnie takie lato. Ostatnie lato, gdy uśmiech Zosi rozświetlał moje życie.

Jadąc pociągiem nad morze, trzymałem w ręku piwo i cieszyłem się z rozmazanego pędem pociągu widoku za oknem. Kotki były bezpieczne z Zosią, więc mogłem pozwolić sobie na nieco egoizmu i parę dni myślenia tylko o sobie i swoich potrzebach. To było chwilę po tym, jak wróciłem z techno festiwalu, na którym brałem dużo narkotyków i z którego uciekłem do miasta, a pierwszym przystankiem był dom Zosi, gdzie kotki były bezpieczne.

Później sunęliśmy przez noc Drogą Mleczną naszymi lśniącymi jednośladami. Policję mieliśmy daleko w tyle i nic nie mogło się nam stać. Byliśmy bezpieczni.

Nad morzem, gdy totalnie zgubiliśmy drogę do obozowiska, a godność wypadła z kieszeni, też byliśmy bezpieczni. Poranna bryza wcześnie rano obudziła nasze sklejone oczy i ostrożnie wróciliśmy do miasta, pilnując przepisowej prędkości.

To wszystko – te wspomnienia zeszłych wakacji – można porównać do pływania w kapoku pod okiem ratownika. W tym roku los wypierdolił mnie na głęboką wodę. Bez kapoku i bez ratownika. Bez uśmiechu Zosi.

Radź sobie sam – jeden błąd i idziesz na dno.