Jeszcze jedna opowieść o rozminiętych drogach

Jeszcze jedna opowieść o rozminiętych drogach

Muzyka grzała na cały regulator, a tej sałatki i tak nikt nie chciał jeść. Każdemu gębę wykrzywiały już narkotyki. Niektórym wirował świat, innym świadomość odmawiała posłuszeństwa, jeszcze inni snuli się po dworze, rzucając petardami i czekając chyba na jakiś wpierdol lub wpierdolu spuszczenie.

Zjadłem kilka kamyczków kryształu z puli, która nie zdawała się kończyć, a ponadto na koncie miałem już niemal 0,7 rumu z colą. Oczywiście colą zero. Sam też zaczynałem już czuć się jak zero. Starannie ułożona przed wyjściem fryzurka się rozpadła, wyszły mi wory pod oczami, skóra zbladła, a w kącikach ust zebrały się białe naleciałości. Witaj, kurwa, nowy roku. Przynajmniej bez tych żałosnych postanowień, które zostawiliśmy gdzieś w 2010.

Pod kartami kredytowymi wciąż głośno kruszył się kryształ, a zrolowana stówka nieustannie transportowała gwiezdny pył do kolejnych dróg oddechowych. Wpadam czasem w ten wir i za każdym razem chciałbym być gdzieś zupełnie indziej. A gdy jestem gdzieś indziej, myślę często o tym wirze i przez to narasta we mnie wewnętrzna wojna. Tam w środku jest ten, który by wszystko rozjebał w pył i ten, który chciałby wszystko naprawić. Autodestrukcja kontra zaopiekowanie. „Tyle nihilizmu, ile potencjału” – rzekł kiedyś psycholog.

Kaśka po raz trzeci opowiadała mi o swoim szefie, który wciąż gapi się na jej piersi i wysyła jej „post training” foty. Damian napierdalał po kolei na Spotify hity tegorocznych wyjazdów. Jak dresiarz, bo żadna piosenka nie doleciała do końca. Tomek tańczył paląc peta na balkonie, a Anka z Piotrem snuli na kanapie plany związane ze swoim wakacyjnym wyjazdem. Mi wirowało w głowie. Byłem gdzieś na granicy pobudzenia i obojętności. I wtem, w ten cały burdel, wpadła Ona. W najmniej oczekiwanym momencie.

Chyba od czasów liceum nie zrobiłem z siebie tak uroczego, wylewnego i porobionego idioty. Byłem tak szczery, że na drugi dzień nie dopadły mnie nawet wyrzuty sumienia. Bo jeśli udało mi się zasiać chociaż mikroskopijne ziarenko, było warto. Zapomniałem już trochę o idei siania ziarenek.

Wiesz? Z Tobą wszystko by się ułożyło. Z Tobą czułbym się bezpieczny. Zaopiekowałbym się Tobą. I byłbym w tym najlepszy. „W komnatach niepewności, w korytarzach zwątpienia. W mrocznych odmętach mej duszy, nie pozwól mi utonąć”. Ale przecież dobrze wiesz, że niczego nie musisz.