Więcej niż słowa

Więcej niż słowa

Szliśmy razem Kanałem Ulgi, aż spod przepompowni w kierunku mostu kolejowego. Słońce już powoli zachodziło, a świerszcze i żaby coraz głośniej grały swój cowieczorny koncert nad samym brzegiem wody.

Z krzaków powoli zaczynało wypełzać zimne i wilgotne powietrze, które mieszało się z resztkami upalnego dnia. Uderzało w nasze ręce falami, gdy pokonywaliśmy kolejne metry wału. Na wysokości „slumsów” było już konkretnie chłodno, ale wiedzieliśmy, że od naszych kamienic dzieli nas kilkanaście minut spokojnego marszu.

Mieliśmy wtedy po 14 lat, chcieliśmy już powoli stawać się dorośli, ale nie wiedzieliśmy jak się za to zabrać. Wracaliśmy coraz później do domu, popalaliśmy papierosy, lecz wciąż byliśmy bezbronnymi dzieciakami. Znaliśmy już jednak kilka ważnych prawd życiowych, a jedną z nich był nasz młodzieńczy respekt dla ciszy i milczenia. Sikora była z natury małomówna, a ja wiedziałem, że z reguły lepiej nie mówić nic, niż mówić byle co. Nauczyła mnie tego obserwacja dorosłych wokół. Im nigdy nie zamykały się buzie, a często kończyło się to kłótniami, lub – jak w przypadku moich sąsiadów – rzucaniem zastawą stołową. Z Sikorą spędzaliśmy więc wspólnie całe popołudnia i wieczory, ale nie gadaliśmy ze sobą na siłę i bardzo to sobie w naszej relacji ceniłem. Tego wieczoru było podobnie, choć we mnie narodziło się pragnienie, by przełamać ten nasz kumpelski pakt. Gdy więc zeszliśmy z wału na Wawrzyniaka, złapałem Sikorę za rękę, a właściwie nieśmiało zahaczyłem palcem o jej palec i wiedziałem, że znaczyło to dla nas więcej, niż setki wypowiedzianych słów.