Słońce zaszło na zachodzie

Słońce zaszło na zachodzie

Dla moich przyjaciół i towarzyszy niedoli.

Pod pierzyną ciemnego nieba, pośrodku miasta średniej wielkości na zachodzie Polski, stoi gotycka katedra. Zabytek jest tłem tych wszystkich beznadziejnych, pozbawionych marzeń gorzowskich historii. To niemy świadek naszego postępującego upadku.

Jest piątek. Na Starym Rynku spotkasz czmychające czym prędzej do domowego ogniska starsze kobiety, licealną młodzież zafascynowaną alkoholową inicjacją, wyzutą ze złudzeń klasę średnią – ludzi tak nijakich i obojętnych światu, że aż dziw bierze, że wszyscy spotkali się w jednym miejscu. Ktoś urwie dziś film i narobi gnoju, ktoś dostanie niesłusznie wpierdol, ktoś trafi do łóżka z osobą znacznie poniżej swych oczekiwań, tylko po to, by zaspokoić podstawowe instynkty.

A gdzieś pośrodku tego wszystkiego my. Dwudziestoparolatkowie zagubieni u progu magicznej bariery trzydziestego roku życia. Weekend jest dla nas odskocznią od rutyny dni powszednich, a jednocześnie rutyną całego naszego życia, w którym używki już dawno, dawno temu zakotwiczyły gdzieś głęboko, czyniąc z nas niewolników kilkugodzinnego rozbratu z rzeczywistością.

To prawda o czym pisał Marek Hłasko w jednym ze swoich opowiadań: „Człowiek jest biedny i słaby, i nic zupełnie nie znaczy. Płynie się tygodniami i tygodniami człowiek się dręczy. Potem jest port i wszystko, czego człowiek pragnął, okazuje się po prostu śmieszne, okazuje się, że i bez tego można żyć doskonale. A potem znów się płynie.”

Nasze życia to wieczny rejs. Weekend – alkohol i narkotyki – to port, z którego uciekamy w popłochu, gdy nadchodzi nowy tydzień. Często obiecujemy sobie zmiany, że to już koniec z takim trybem, że przecież stać nas na coś więcej i ta otchłań wcale nie jest naszym przeznaczeniem. Czasem oszukujemy się, zaszywamy się przed towarzyszami niedoli i przed samym sobą udajemy, że bez tego portu można żyć doskonale. Ale prędzej czy później znów do tego wracamy, nie mając pomysłu na siebie i swój świat.

Gdzieś przegapiliśmy ten moment, gdy miasto, które kochamy, stało się dla nas toksyczną pułapką. Gdzieś przegapiliśmy moment, gdy niewinne, młodzieńcze libacje przerodziły się w uzależnienie i bezsilność. Czy był to pierwszy urwany film? Czy był to pierwszy joint zapalony w samotności? A może była to wódka wypita pierwszy raz w życiu zaraz po przebudzeniu?

Dla takich jak my słońce zaszło. W Gorzowie, na zachodzie.

Kwiecień 2015 roku