Miłość życia (?) w mieście doznań

Miłość życia (?) w mieście doznań

Podczas tamtej styczniowej, poznańskiej nocy prawdopodobnie poznałem miłość swojego życia. Nie wiem czemu, ale lubię tak myśleć, gdy budzę się nad ranem w swoim łóżku, mrok oplata moje mieszkanie, a ja nie potrafię zaznać spokoju i wrócić do snu.

Myślę wtedy o tej dziewczynie, która siedziała samotnie w środku ciemnej, styczniowej nocy w jednym z poznańskich barów i patrzyła zrezygnowanym wzrokiem w ciemną szybę, za którą przemykali pijani studenci, piesze patrole wielkopolskich „szkiełów”, żule i miejscowa dresiarnia, która nigdy nie wybacza najmniejszego błędu.

Tego wieczoru szlajaliśmy się z moim kumplem Frankiem po centrum Poznania. W stolicy Wielkopolski byłem już po 15:00, ale musiałem poczekać, aż mój kumpel skończy pracę i wróci do domu. W oczekiwaniu zlądowałem więc w jednym z shot-barów przy Starym Rynku. Sympatyczny barman, prywatnie student jakiegoś kierunku związanego z budową maszyn, częstował kolejnymi pięćdziesiątkami, a po dwóch godzinach, po wyjściu na fajkę, w telefonie wyskoczyło nagle siedem nieodebranych połączeń od Franka. Okazało się, że brak zasięgu to wina „grubych murów” w lokalu i generalnie często tak się dzieje. Dokończyłem więc ostatnie piwo, przybiłem piątkę młodemu barmanowi i pognałem na Winogrady.

Franek leciał wówczas ostro na chemii, toteż nie obeszło się bez brania piguł. Przyjęliśmy po „Supermanie”, później dorzuciliśmy jeszcze po pół, zapiliśmy to winem półsłodkim i poszliśmy szukać przygód. Nocny wysadził nas w okolicach Rozbratu, więc zdecydowałem, że chce zobaczyć jak wygląda to miejsce 11 lat po mojej ostatniej wizycie, jeszcze za czasów studiów. To był jakiś koncert, nie pamiętam już kto grał, ale wiem, że spirytus ze słoika zapijałem nalewką malinową za 5 złotych. Film pourywał się doszczętnie i chyba nawet koleżanki musiały holować mnie na nocny w kierunku Osiedla Władysława Łokietka, czyli obrzeży miasta doznań. Po 11 latach wróciłem na Rozbrat, ale nasza wizyta skończyła się bardzo szybko. Miejscowym chyba nie przypadło do gustu nasze poczucie humoru, w postaci kulawego break dance’u i nucenia piosenek Konkwisty 88 w rytm ich gry na bębenkach. Zostaliśmy grzecznie, acz stanowczo wyproszeni i ruszyliśmy dalej w noc.

Następnie dotarliśmy do jakiejś baletowni blisko Półwiejskiej. Sam nie wiem jak do tego doszło, że schaby na bramce nas wpuściły, a później przymykały oko na nasze spowolnione ruchy i drobne uślizgi na parkiecie. Franek wylał wytapetowanej lampucerze piwo na sukienkę, a ja wpadłem na stolik pełen alkoholu, przy którym siedziała grupka obcokrajowców, o ile dobrze pamiętam, Szwedów. Obiecałem postawić im po kolejce, ale rozmowa zeszła na temat szwedzkich żużlowców i wyszło na to, że to jeszcze oni postawili nam kilka drinków.

Zegar wskazywał już po 3:00 w nocy, gdy ruszyliśmy w stronę domu. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do Pijalni, w ramach prawilnej, polskiej dobitki. Franek zaczepiał ludzi przy barze i śpiewał im piosenki Marka Grechuty, a ja dosiadłem się do pewnej samotnej niewiasty, wokół której unosiła się aura smutku i nostalgii. Na drugi dzień nie pamiętałem o czym rozmawialiśmy, nie byłem w stanie przypomnieć sobie nawet jej imienia. W galerii zdjęć na telefonie znalazłem jedynie selfie, jakie wykonaliśmy siedząc przy piwie. Później próbowałem jej szukać na fan page’ach typu „Spotted: Poznań”, ale chuj z tego wyszedł.

Podczas tamtej styczniowej, poznańskiej nocy prawdopodobnie poznałem miłość swojego życia. Bo przecież takie przypadkowe zetknięcia zmęczonych dusz, szalone spotkania nieprzypasowanych elektronów, muszą coś znaczyć. Lubię tak myśleć, być może dlatego, że jak każdy życiowy nieudacznik pragnę przypisać do swojej marnej egzystencji nutkę romantycznej ezoteryki, którą znamy z amerykańskich, gitarowych piosenek i kina drogi.

Liczę na to, że dziś znów obudzę się nad ranem w swoim łóżku, mrok będzie oplatał moje mieszkanie, a ja nie zaznam spokoju i nie uda mi się zasnąć. Wtedy pomyślę o jej wielkich oczach, w które mogłem wpatrywać się już do końca świata, a których już nigdy nie ujrzę.