Mały surfer, syn sąsiadów

Mały surfer, syn sąsiadów

Moi sąsiedzi byli ludźmi, których połączyła młodzieńcza miłość i ta płomienna chęć poczęcia nowego życia. Staszek i Klara byli ze sobą, od kiedy pamiętam. Przychodzili często do moich rodziców i do późnej nocy grali z nimi w remika. Wchodząc do naszego mieszkania, wypełniali je aurą optymizmu i wzajemnej fascynacji. Gdy Klara w końcu zaszła w ciążę, tata i Staszek pili do białego rana. Nie mogłem zasnąć, więc mama i sąsiadka grały ze mną w drugim pokoju w Pegasusa i bierki.

Krzysiu pojawił się na świecie krótko po tym, jak zostałem uczniem podstawówki. Traktowałem go jak młodszego brata, którego nigdy nie miałem. Doglądałem go, a czasem nawet opiekowałem się nim, gdy już nieco podrósł. Zabierałem go na skateboard i kiedyś nawet powiedział mi, że tylko przy mnie czuje się wolny i bezpieczny.

Wielkim marzeniem Krzysia było nauczyć się surfować. Snuliśmy plany, że jak już będę dobrze zarabiał, pojedziemy na wybrzeże Portugalii i wspólnie nauczymy się pływać na desce.

Któregoś popołudnia Klara zwierzyła się mamie, że Krzysiu zachorował, że jego rokowania nie są dobre i pozostaje walczyć farmakologią i się modlić. Nie modliłem się, ale odwiedzałem go niemal codziennie – najpierw w domu, a później w hospicjum.

Nie zdążyłem dorobić się oszczędności jako pracownik firmy kurierskiej, by spełnić jego marzenie. Wiem jednak, czuję to, że gdy odchodził, jego stopy mocno naciskały na lśniącą deskę, którą sunął po błękitnych falach, zupełnie jak jego idol, Kelly Slater. Wierzę w to, że po udanej fali wrócił na brzeg i wieczorem ogrzał się przy ognisku na plaży. A wokół ognia było gwarno i wesoło, i ja też tam byłem, i Krzysiu tak jak zawsze czuł się przy mnie wolny i bezpieczny.