Little Wonder – Rozdział V/Outro

Little Wonder – Rozdział V/Outro

Nadzieja mieszka u mnie trzy miesiące. Jakiś czas temu skończyło jej się siano, więc szuka pracy. Idzie jej słabo. Można więc powiedzieć, że żyje na mój koszt, ale wciąż żyjemy obok siebie i nie wiem dokąd to wszystko zmierza. Muszę jej chyba wyjaśnić, że pora wracać do domu. Dla mnie to wszystko przestaje mieć sens. Nie wiem co wydarzyło się między nią, a ojcem. Nie wiem jak ją powinienem traktować – jak siostrę czy jak kochankę? Wciąż czuję do niej pociąg, walczę ze sobą.

Po tej akcji z Aśką przystopowałem z randkami. Młoda przez brak kasy stała się bardziej zależna, ale wciąż mam wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Pora się rozmówić, pora wysłać ją do domu, do Warszawy, do ojczulka Krzysztofa. Przecież ja jej nie zastąpię rodziców, a ten gigant nie może trwać wiecznie. Wrócę do swojej rutyny, do swoich rytuałów, zapomnę o niej. Od czasu do czasu wyślemy sobie zdjęcie czy kilka zdań na Whatssapie i tak to się skończy. To musi się tak skończyć.

Siadam więc obok niej i cedzę przez zęby: – Nadzieja. I ty i ja wiemy, że to do niczego nie prowadzi… Twoja obecność tutaj. Musisz wrócić do Warszawy.

– Ale tam nie ma dla mnie przyszłości.

– Tam są twoi rodzice. Cokolwiek się wydarzyło, musisz to z nimi rozwiązać.

– Piotrek, powinieneś coś wiedzieć. Powinnam ci to powiedzieć wcześniej.

– Co?

– Oni nie są moimi rodzicami.

– Przestań mną manipulować, Nadzieja. Koniec. Czar prysł, twój urok już na mnie nie działa.

– Posłuchaj, Baśka jest bezpłodna. Dlatego gdy Twój ojciec zaczął z nią być, adoptowali mnie. Chcieli mieć dziecko, ale nie mogli mieć swojego.

– Co ty pieprzysz? – pytam Nadzieję, a w głowie mam konkretny mindfuck.

– Zabrali mnie z domu dziecka jak miałam sześć lat. Ale Baśka od początku mnie traktowała jak popychadło. To jest chora baba. Krzysztof był inny, ale omotała go wokół palca.

– Skąd ty wiesz o moim istnieniu?

– Krzysztof często o tobie opowiadał. Miał wyrzuty sumienia. Ale z drugiej strony nie miał odwagi, by odnowić z tobą kontakt.

– To w takim razie jak ty tu, kurwa, trafiłaś? Do mojego mieszkania.

– Przecież oprócz etatu masz działalność, robisz fuchy w domu. Łatwo cię znaleźć w necie.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że nie jesteśmy spokrewnieni?

– Nie chciałam, żebyś potraktował mnie jak kurwę. Poza tym bałam się, że mnie wyrzucisz. Byłeś taki opiekuńczy, czułam się jak księżniczka.

– Nadal możesz się tak czuć – mówię do Nadziei i czuję, jak schodzi ze mnie coś, co dręczyło mnie od momentu, w którym się poznaliśmy. Równocześnie jeszcze bardziej czuję do niej pożądanie, a w brzuchu te jebane motylki, jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało. Łapię ją za szyję i przyciągam do siebie. Nasz pocałunek trwa w nieskończoność. Czas stał się iluzją.

***

Koniec tej historii jest jak scena z „Dzikości Serca”. Jedziemy pociągiem do Warszawy, a następnie wsiadamy do skradzionego Krzysztofowi auta. W głośnikach leci Social Distortion. Wystawiamy ręce przez szyby i pozdrawiamy stolicę środkowymi palcami. Widzi nas ona po raz ostatni, a my odjeżdżamy w stronę zachodzącego słońca, które jest kolażem wszystkich punkowych piosenek o miłości. Powietrze pachnie czerwcową nocą na pełnym gazie, która tak wiele razy niepostrzeżenie przerodziła się w dzień.

Nadzieja ma na sobie jak zwykle kabaretki i mocno pomalowane oczy. Żuje gumę i bawi się, oplatając ją wokół wskazującego palca. Wygląda kurewsko seksownie, jak zawsze zresztą. Emanuje od niej niesamowita aura. Aura kobiety, która czuje bliskość swojego mężczyzny. Tym mężczyzną jestem ja.