Little Wonder – Intro

Little Wonder – Intro

Muzyka napierdala niemal na cały regulator, a w całej chacie unosi się zapach zioła. Wtem tarabani dzwonek do drzwi. Przypał. Może w końcu ktoś z sąsiadów przestał rozumieć moją pasję do głośnej kontemplacji muzyki. Jeśli to psy to mam przejebane, bo wypadałoby otworzyć, a tu najarane jak w „kofiku”.

Spoglądam przez judasz i znów nie mogę na niego liczyć. W szkiełku zamazana postać, mógłby to być pies, Jehowy, bezdomny lub jakiś, kurwa, rosyjski szpieg, który przybył odjebać mnie dla przykładu, że nie warto im podskakiwać.

Otwieram więc drzwi, by mieć to wszystko jak najszybciej za sobą, choć jestem zjarany jak świnia i najchętniej nakryłbym się pościelą i udał, że nigdy się nie urodziłem.

Postaci spod kaptura wystają kosmyki czarnych włosów i opadają na delikatne na ramiona. – Cześć Piotrek – rzuca jakby od niechcenia postać i wbija się na mój kwadrat. Ma na sobie zbyt duża bluzę Nervousa, a chyba nawet dwie bluzy, krótka kieckę, kabaretki i znoszone Vansy. Przez ramię ma przewieszoną torebkę w panterkę. Jest śliczna i drobna, ale bije od niej jakaś niezbadana charyzma.

Mam wrażenie, że odpadłem w fotelu po blancie i śnię. Jednak ona jest prawdziwa, namacalna, zaczynają ją obwąchiwać moje koty, a ona zdejmuje buty i każe mi dać sobie coś do picia, a najlepiej jakieś alko.

– Kim ty, kurwa, jesteś? – pytam się w myślach. Ale patrzę na jej twarz i jestem pewien, że wiem kim jest.

Przy całej mojej nienawiści do ojca muszę mu przyznać, że ten chuj jest przystojnym mężczyzną. Ma dobre geny, które rozsiewał na lewo i prawo jako małolat i ja jestem wynikiem tej gówniarskiej beztroski. I spadkobiercą całego syfu, który z tym się wiąże.

– Będziesz tak się lampił, czy dasz mi czegoś do picia, Piotrek? – słyszę od kosmitki, która właśnie zlądowała w środku mojego poukładanego świata.

Nie wygląda już jak małolata, ale ciężko ją nazwać kobietą. Kuli się w kłębek, a spod spódniczki wystają jej czarne stringi. Przez kabaretki przebija tatuaż na boku uda. Ma pomalowane na czarno paznokcie, z których odpryskuje lakier i rozczochrane, bujne włosy. Z ich kolorem kontrastuje różowe pasemko.

Może to jakaś wariatka? Może to jakiś naćpany opiowrak, który pomylił drzwi lub klatki schodowe? Ale skąd zna moje imię? Spoglądam na jej bladą twarz i już wiem, że to moja przyrodnia siostra.

Ten stary kutas Krzysztof, zwany niechybnie moim ojcem, miał dwie cechy rozpoznawcze wyglądu. Szeroka szczękę, którą odziedziczyłem i zajebiście zarysowane czarne brwi. A właśnie takie brwi ma kosmitka w moim salonie. Są bujne, wyraziste i gęste. Mimo młodego wieku nie musi ich malować, by wyglądać bardziej dorośle i ponętnie.

Robię jej drinka, ale delikatnego, a sobie leję do pełna i jedynie zabarwiam colą zero, bo przecież muszę dbać o formę. Wypijam to jednym haustem, podaję kosmitce szklankę i idę schować jej znoszone Vansy do szafki, bo nienawidzę bałaganu.

Z przedpokoju spoglądam na salon, a kosmitka ma już zamknięte oczy. Zasnęła momentalnie, musiała być naprawdę zmęczona. Nakrywam jej delikatne, ponętne ciało kocem i odpalam papierosa. Z winyla puszczam „Little Wonder” Bowiego, ale cicho, by jej nie zbudzić. To będzie ciężka noc, pełna znaków zapytania.