Gorzowska ballada grudniowa

Gorzowska ballada grudniowa

W to grudniowe popołudnie miasto żyło przedświątecznym trybem. Wszyscy pędzili, by jak najszybciej odbębnić swoje obowiązki, a na moście Staromiejskim tworzyły się sznury aut w kierunku galerii handlowej na mojej ulicy.

Tego popołudnia nie miałem już tak naprawdę nic do załatwienia. W głowie siedziały mi jednak moje demony, ale doskonale wiedziałem, że nie mam szans, by przepędzić je w ten dzień, w następny, lub nawet za kilka tygodni. Oczyszczanie syfu, który zbiera się pod skórą, to tak naprawdę długi i żmudny proces. Trzeba uważać na momenty, w których syf przysłania zdrowe myślenie i siłę. Wówczas do głosu dochodzi Mroczna Strona, która lubi zebrać krwawe żniwo.

Mroczna Strona tego popołudnia zalewała moje wnętrze, zaprzątając myśli, uczucia i zmysły. By oczyścić nieco głowę, spacerowałem po rozkopanym centrum Gorzowa. Czekałem, aż zaczepi mnie jakaś grupa pijanych Ukraińców, bym pięściami, kolanami i łokciami rozwiał swoją wewnętrzną batalię i odwrócił uwagę od sedna problemów.

Po Żabką na Obotryckiej spotkałem starą kobietę, która siedziała skulona przy sklepowych drzwiach i prosiła nielicznych przechodniów o coś do jedzenia.

– Czemu pani tak tu siedzi?

– Nie mam dokąd pójść.

– A co z rodziną?

– Mojej córki nie obchodzi mój los, mimo tego, że poświęciłam jej całe życie.

– Nie wiem, co mam pani powiedzieć. Mi również kobiety mojego życia poświęciły swoje życie, ale nie ma ich już ze mną.

– Co się stało?

– Ich czas się dopełnił. A ja zostałem z niewyprostowanymi sprawami i demonami na karku.

– Nie powątpiewaj w siebie, młody człowieku. Możesz jeszcze wiele zbudować. Będziesz jeszcze szczęśliwy, nawet wówczas, jeśli ta droga będzie wiodła przez ciernie i przerażającą tęsknotę.

– Skąd pani to wie?

– Bo też miałam kiedyś 30 lat i tę iskrę w oczach.

– A co z pustką?

– Pustkę możesz wypełnić jedynie nowym początkiem.

– Kupię pani coś do jedzenia.

Jedynym ciepłym posiłkiem w sklepie, był hot dog. Nie wiem, czy ta kobieta jadła kiedyś hot dogi i czy się w nich lubowała, dlatego na pytanie ekspedientki: „Jakie sosy?”, wybrałem keczup i musztardę. Kupiłem jej też chleb i pełno dodatków do obłożenia tego chleba. I ciepłą kawę. Pani Maria, bo tak miała na imię, podziękowała mi i zdradziła, że nie jadła nic od dwóch dni.

Podejrzewam, że tamtego popołudnia oboje uratowaliśmy sobie życie.